Tłumaczenie ustne czyli niespodzianki gwarantowane!
Tłumaczenie ustne, czy to tłumaczenie symultaniczne czy też tłumaczenie konsekutywne, pełne jest niespodzianek.
Tłumacze mawiają „expect the unexpected”. To hasło jest niczym motto, z którym utożsamia się mnóstwo moich koleżanek i kolegów po fachu.
W tym zawodzie trzeba pogodzić się z faktem, że nigdy nie będziemy wiedzieć wszystkiego, nigdy nie będziemy na 100% przygotowani do danego zlecenia. Zawsze przytrafi się coś nieoczekiwanego, gwarantując nam natychmiastowy skok adrenaliny.
Będzie łatwo i przyjemnie (?)
I tak właśnie było podczas mojego ostatniego zlecenia. Klient powiedział, że nie ma się czym martwić, że to tylko spotkanie biznesowa, nie trzeba się przygotowywać (miał przesłać harmonogram spotkania, ale w końcu stwierdził, że takiego nie będzie). Nakreślił mi ogólny charakter rozmów, które miały się odbyć i tyle. Do takich deklaracji zawsze podchodzę z odpowiednim dystansem, bo wiem, że w tym zawodzie prawie nigdy nie jest tak różowo. Przygotowałam się więc do zlecenia na tyle, na ile mogłam, bazując na materiałach internetowych.
A potem się zaczęło:
- na spotkaniu miało być dwóch gości z zagranicy i przedstawiciele firmy, która mnie zatrudniła. Pierwsze co usłyszałam po przybyciu na spotkanie to „Jest problem. Będzie niezapowiedziany gość z innej firmy. Będzie nerwowo”. Czyli mogę pożegnać się z łatwym tłumaczeniem.
- Po pierwszych kilku zdaniach goście z zagranicy stwierdzili „Nie taki miał być temat spotkania. Przyjechaliśmy tu rozmawiać o czymś zupełnie innym”. Czyli o moich przygotowaniach mogę spokojnie zapomnieć.
- Spotkanie miało trwać ok. 2 godzin + lunch. Na lunchu pojawiły się kolejne dwie niezapowiedziane osoby, z których jedna spytała „Możemy porozmawiać o interesach?” Czyli o jedzeniu też mogę zapomnieć.
Podsumowując: wszystko poszło niezgodnie z planem. W takiej sytuacji tłumaczowi pozostaje jedynie zachować zimną krew – moja była lodowata. Zaskoczenie jest nieodłącznym elementem pracy tłumacza konferencyjnego, więc jeśli ktoś nie lubi niespodzianek, to ciężko będzie mu odnaleźć się w tym zawodzie.
Nerwowy Marek
Znam historię tłumacza pisemnego, który za wszelką cenę chciał zostać tłumaczem konferencyjnym. Dla celów narracyjnych niech to będzie Marek.
Marek niecierpiał pracować w warunkach niepełnej informacji – a tłumaczenie ustne do tego się właśnie sprowadza, nigdy nie wiemy, co mówca tak naprawdę powie. Nawet gdy mamy przed oczami tekst przemówienia, obowiązuje nas zasada „check against delivery”, czyli „przede wszystkim słuchaj”. Mówcy notorycznie zmieniają swoje wystąpienia w ostatniej chwili. Czasami w ogóle nie trzymają się tekstu, czasami dodają coś od siebie, dygresję, anegdotę.
Markowi to nie odpowiadało, ale się uparł. W końcu po wymagających studiach tłumaczeniowych zaczął pracować w kabinie. Było mu bardzo ciężko – każde zlecenie było dla niego trudną walką. Po pierwsze niezbyt dobrze radził sobie z zarządzaniem stresem. Po drugie jego organizm się buntował, po każdej konferencji Marek był wykończony i źle się czuł. Zaciskał jednak pięści i powieki (dosłownie) i pracował dalej.
Ta historia nie ma pozytywnego zakończenia. Marek w końcu doznał załamania nerwowego i wycofał się z zawodu. Tłumaczenie ustne okazało się zadaniem przekraczającym jego siły i umiejętności.
Nie jest tak źle
Żeby jednak nie tworzyć wrażenia, że tłumaczenie ustne to zło i prosta droga do doprowadzenia się do psychicznej i fizycznej ruiny, chcę podkreślić, że osoby dynamiczne, odporne na stres i lubiące zmienność świetnie odnajdą się w tym zawodzie.
Tłumaczenie konferencyjne to wspaniały sposób na życie! Tu cały czas się coś dzieje, codziennie zdobywa się nową wiedzę, poznaje ciekawych ludzi.
Trzeba tylko zdawać sobie sprawę z własnych zalet i słabości i dokonać odpowiedniego wyboru.
Agnieszka Rybacka
Tłumacz konferencyjny, właściciel Przetłumacz.To
Dołącz do na na Facebooku!